To jest rant na „3rd party cookies” i „strategie monetyzacji”, który stał się podstawą mojego wystąpienia podczas Digital Marketing Conference w marcu 2023. Możecie je obejrzeć tutaj
Masz wątpliwość co do szczepionek? W ciągu kwadransa poznasz najbardziej odjechane i niestworzone teorie antyszczepionkowców. I nie możesz już mieć watpliwości – albo jesteś z nami, albo przeciwko.
Masz wątpliwość co do jedzenia mięsa? W ciągu kwadransa weganie-ekstremiści wciągną cię w swój chory trip pokazywania wszelkich możliwych tortur, którym poddawane są zwierzęta.
Media aktywnie powstrzymują cię przez zwykłym ludzkim zainteresowaniem jakąkolwiek kwestią. Z kopa wpychają cie do grupy ekstremistów, terrorystów i kłamców. Zmuszają do „wyrobienia sobie zdania”, „zajęcia stanowiska” i „udostępniania” wszystkiego, co cię wystarczająco wkurwi.
Podobnie bannery. Nie wiem, jak Ty – ale ja trafiłem do bańki „preppersi, surwiwalowcy i outdoor” – i w ciągu 5 minut na Instagramie widzę 7 reklam, 7 sklepów, których nazwy brzmią jak randomowo wybrany login. I jest to jedna reklama, jeden film, który wygląda, jak kradziony.
Reklama butów, których dwie pary już kupiłem – prześladują mnie, jakby myślały, że w roku kupuję 52 pary, a nie dwie.
Jeden ruch, jedno kliknięcie – i z polującego na okazję zamieniasz się w upolowanego, w żywiciela, źródło Customer Lifetime Value. Karmą.
Kto karmi się twoimi gałkami
Znacie na pewno tę piękną pułapkę logiczną.
Pisał o niej Kopernik – kiedy zdał sobie sprawę, że geocentryczność to kosmiczna halucynacja.
Pisał o niej Douglas Adams, kiedy twierdził, że to białe laboratoryjne myszki prowadzą eksperymenty na ludziach.
Pisał o niej Richard Dawkins w roku mojego urodzenia – twierdząc, że to nie my posiadamy geny, ale że to geny posiadają nas. Że to nie my „rozprzestrzeniamy nasze geny” – ale że to one rozprzestrzeniają siebie, używając do tego żywe organizmy.
Pisał o tym wreszcie Harari, twierdząc, że to nie człowiek udomowił pszenicę, ale że to pszenica udomowiła człowieka.
Moja jest taka, że to nie człowiek konsumuje serwisy z ciastkami – tylko, że to ciastka konsumują człowieka.
Teraz przez moment pomyśl, co w tobie sprawia, że masz ochotę dowiedzieć się czegoś nowego o interesującej cię sprawie – dajmy na to o wycinaniu puszczy białowieskiej, reformie szkolnictwa, afrykańskim pomorze świń, sensie adopcji dzieci przez homoseksualistów, globalnych zmianach klimatu, zakazie aborcji czy wreszcie o globalnej epidemii.
Opiszę ten mechanizm ze swojej perspektywy:
Widzę na Facebooku post znajomej osoby.
Udostępnia artykuł o chwytliwym, budzącym emocje tytule. I jeszcze dodaje komentarz, że „warto przeczytać”, albo gorzej – „każdy z Was powinien to wiedzieć”.
Mówimy na to „click-bait” – ale można to nazwać po prostu „bait” – przynętą.
Jak ryba, przyciągnięta błyszczącym spławikiem, łapię haczyk i pozwalam lince, czy linkowi, pociągnąć moje gałki w hipertekstową podróż.
(Odkąd poznałem HTML, kocham tę nazwę – HyperText – tekst, który prowadzi do innego tekstu, który prowadzi do innego tekstu, „ahref” wormholes rozsiane po całych interwebsach, Neverending Story i mokry sen hakera).
Wreszcie, złowiony, ląduję w wiadrze.
Na gównianych stronach, zawierających gówniane, wtórne, bezrefleksyjnie i z błędami powielane wiadomości, napisane złą polszczyzną przez niedouczonych i źle opłacanych reporterów (chciałem napisać redaktorów, ale gdyby któryś z tych gniotów przeszedł przez redakcję, mógłby być nawet strawny. Ba, gdyby przeszedł przez krytyczny umysł, mógłby nawet mieć jakąś realną intelektualną wartość).
Ta strona zawiera ciasteczka (AKCEPTUJ)
Te strona chce Ci wysyłać powiadomienia (AKCEPTUJ)
Zapisz się do newslettera (AKCEPTUJ)
A pod spodem bagno.
Pobudka. Teraz przez chwilę pomyślmy o tym, kto trzyma wędkę.
Próbowałeś / próbowałaś kiedykolwiek w życiu, zamiast wybrać łatwe „Akceptuj ciasteczka i kontynuuj” – kliknąć „Zobacz szczegóły”?
Wystarczą dwa kliknięcia, żeby poznać listę „wędkarzy”. Każdy serwis serwujący ciastka posiada ich kilkuset. Chociaż i tu wydaje się, że to nie strony posiadają cisteczka – to ciasteczka posiadają strony.
Kiedy Alicja zjadła ciasteczko, stała się bardzo duża. W tym przypadku, gdy połkniesz ciasteczko i klikniesz „Przejdź do serwisu” – stajesz się mały. Bardzo mały. Pół centa tu, ćwierć tam – jak okruchy, po których setki padlinożerców poznają twoją lokalizację i dziesiątki innych informacji, zapisanych jak kawałki czekolady.
Ciekawość pchnęła mnie do poznania składu tych wypieków. Są różne rodzaje ciasteczek.
A już największym ironicznym chichotem historii jest to, że swoją nazwę zawdzięczają… space cookies, serwowanym przez hipisów w celu poszerzenia świadomości.
Są „chocolate chip cookies” i są „chip cookies”. Ciasteczko z chipem.
Połykasz – i jak Neo, nosisz w sobie (no bo smartfon to w końcu nasze przedłużenie, nie?) taką „cyfrową pluskwę”.
A jedynym celem tej cyfrowej pluskwy jest dostarczać ci coraz skuteczniej błyszczącą przynętę za każdym razem. Żeby mieć większą pewność, że się na nią złapiesz.
Tylko że (tu właśnie ten chichot) – nie służą one poszerzeniu twojej świadomości, ale wręcz odwrotnie – zawężeniu jej do rozmiarów twojej małej umysłowej bańki. I dla niepoznaki nazywają to „dostarczaniem lepiejj dopasowanych treści”.
Dopasowanych do czego? Do tego poziomu wiedzy, który już masz i to najczęściej od szkoły podstawowej? Brawo. Rozwój boli, a nasz serwis stara się dostarczyć jak najbardziej bezbolesne doświadczenie.
Media społecznościowe, performance i globalna cukiernia nie pokazują nam nowych smaków. Wszystkie te algorytmy tylko poznają nasz ograniczony gust i wciągają nas w coraz bardziej ekstremalne odcienie smaków, które już znamy. Na strony serwujące nam coraz bardziej niestworzone historie – tylko po to, żeby w trzech miejscach na raz wyświetlić nam reklamę butów, które kupiliśmy 3 dni temu. Przecenione.
To nie Ty karmisz swój umysł wiedzą, którą znajdziesz w Internecie.
To Ty jesteś karmą.
To nie ty jesz ciasteczka – to ciasteczka jedzą ciebie. I to koniec kwasowych hipisowskich skojarzeń. To nie ty jesz pizzę – to pizza je ciebie.
Te wszystkie strony, które proszą cię o zamknięcie AdBlocka – żyją dzięki banerom.
Banery – żyją dzięki stronom, które czytasz.
Strony, które czytasz, nie zostały stworzone po to, żeby wzbogacać ciebie – tylko ich twórców.
Strony, które czytasz, karmią swoich chlebodawców
Bannerów nie interesuje to, czy w nie klikniesz. Ich hodowcy zarabiają na samym fakcie, że trafisz do ich zoo.
Ich twórców nie karmi twoja wiedza i poszerzone horyzonty. Tylko to, że po prostu jesteś. Jakie to kochane, prawda? Takie humanistyczne jak sam Carl Rogers. Bezwarunkowa akceptacja całego gówna, które masz w głowie. Kochamy cię – tylko kliknij. Banery muszą jeść, wiesz?
Mówi się, że żyjemy w czasach, w których najbardziej wartościowym towarem jest Uwaga – stąd całe to attention economy.
Czym jest uwaga? Ukierunkowaną energią. Za każdym razem, kiedy klikasz w „ciekawy link”, oddajesz swoją ukierunkowaną energię. Oddajesz kawałek mózgu, swój czas, samopoczucie, empatię dla tego biednego orangutana, któremu nie pomożesz, ale którego widok sprawia, że sere Ci się kraje.
I co dostajesz w zamian?
Deficyty uwagi. Rozkojarzenie. Stres. Strach. Negatywne emocje. Spadek odporności. Skrajność postaw. Nienawiść. Histerię.
Smacznego.