Muzyka

Dźwięk prowadzi mnie przez życie odkąd mogę spamiętać. Jako dzieciak w podstawówce bawiłem się w nagrywanie muzyki z telewizora na radiomagnetofon Grundig. Potem jeździłem rowerem do kolegi Rafała do sąsiedniej wsi – on miał drugi radiomagnetofon i podobną zajawkę. Łączyliśmy magnetofony i próbowaliśmy robić loopy.

Potem dostałem stary magnetofon szpulowy i odkryłem, że jak się wciśnie pauzę, to można na nim skreczować. To musiał być jakiś 87 rok, bo to wtedy poznałem Beastie Boys. Ale to temat to zupełnie inną historię.

W międzyczasie dostawałem na lekcjach uwagi „bębni na ławce zamiast uważać”. Z perspektywy czasu myślę, że może mam lekkiego, nigdy nie zdiagnozowanego Aspergera – to by wiele tłumaczyło. Bębnienie było od zawsze moją ulubioną formą, można to tak nazwać, ucieczki. Trans, rozkosz płynięcia w rytmie, zapętlania, fantazjowania, meandrowania, powtarzania – to jedna z największych przyjemności, jakie znam.

Raz, kiedy mieszkałem w Dubaju, pojechałem na bębnienie przy pełni Księżyca, na pustyni. W jakieś 40 osób. Przy ogniu. W pewnym momencie któryś centralnie zainstalowanych czarnoskórych machnął do mnie zapraszająco. To była jedna z najlepszych nocy w moim życiu. Po której przez dwa dni nie mogłem ruszać palcami.

Przez cale dorosłe życie zdarzało mi się zagrać gdzieś na imprezie (przez krótką chwilę reprezentowałem i tworzyłem nawet międzynarodowy kolektyw DJski SubLevel2, ale to temat na osobną historię), czy zremiksować komuś kawałek. Zrobiłem kilka remiksów dla Diszobaaby czy nawet dla Masala Soundsystem, ale i ta największym osiągnięciem do tej pory jest zrobiony nielegalnie remiks Yamayki 5’Nizzy.

5’Nizza – Yamayka – Sufi Remayka

A potem, w dziesiąte urodziny mojego syna pierwszy raz skutecznie zagrałem na didgeridoo. Instrument ten towarzyszył mi od lat, prześladował mnie i kleił się do mnie. Ale to dopiero wtedy, w Twoje urodziny, kiedy w korkach i deszczu wróciłem od Ciebie, wziąłem je do ręki i zapytałem „To jak – zagramy?”. Zagraliśmy. Od ponad trzech lat regularnie gram na żywo podczas Sesji Oddechowej prowadzonej przez Ewę Mikołajczak – moją nieocenioną nauczycielkę i przyjaciółkę (mogę Cię tak nazwać?).

Poznawszy terapeutyczną siłę dźwięku didgeridoo, gongów, mis – postanowiłem pogłębić wiedzę w tym zakresie. Czakry, organy, tkanki, częstotliwości, rezonans. Owocem tych poszukiwań jest jak do tej pory fanpage I AM SOUND na Facebooku. Ale nie dzieje się tam wiele.

Bardziej aktywna jest grupa MOONBREATHING – to tam zawsze publikuję informacje o naszych Sesjach Oddechowych. Tak swoją drogą to te Sesję to jest potężne narzędzie – bardzo oczyszcza organizm, umysł, emocje – daje dużo spokoju, ukojenia, relaksu i siły. Naprawdę warto tego spróbować, bo my tam robimy jakąś magię.