Złudzenie, że coś trzeba

IMG_1308smTo jest ten tekst, który chciałem napisać po pierwszym miesiącu opieki nad córką.
A raczej – jego pierwsza część to to, co chciałem napisać w sierpniu zeszłego roku. Reszta, tak od połowy, to uzupełnienie myśli.

Wchodzimy na klatkę schodową ze spaceru połączonego z małymi zakupami. Mamy ze dwie torby. I cztery piętra do pokonania. I dziecko, które „siamo”. A ma dwa lata z hakiem. Wchodzi pół piętra i zatrzymuje się przy skrzynkach na listy, zaczyna gmerać, pokazywać i pytać, co to. Tłumaczę, że ludzie listy do siebie czasem piszą i że listonosz, wiecie. Robi trzy kroki i barierka od schodów tak fajnie dźwięczy. Podaję rękę, ale ona „siama”. Na czwarte piętro. „Chodź już, trzeba iść do domu”.

We mnie nieme pytanie „Ale dokąd? Po co? Czeka ktoś tam na górze? Woda się gotuje? Niesiemy fortepian? Co znowu, jakie trzeba? Tu i teraz dzieje się przygoda.”

Stereotyp (i statystyka, co na jedno wychodzi) jest taki, że to ojcowie są lepsi w zadaniach technicznych, więcej czasu spedzają na fizycznym kontakcie z dzieckiem (przepychankach bardziej niż przytulankach that is), mniej się z nim cackają i ogólnie dają więcej wolności.
To ojcowie zachęcają do przekraczania granic („No dalej, uda ci się„) i potrafią rozpalać ognicho i w ogóle. Stereotyp.

A matki to strażniczki granic, opiekunki i „Uważaj, bo sobie coś zrobisz„.
I „trzeba już myć zęby„.
I „trzeba już posprzątać„.
I „trzeba się już ubierać„.
I „trzeba się przebrać w piżamkę„.

Matki są strażniczkami „trzeba”. Oczywiście, to niezbędna funkcja higieniczna, (znowu streotyp, ale są takie badania) to matki wpajają dzieciom dyscyplinę, porządek, dbanie o czystość, poczucie obowiązku i życiowe BHP.  I chwała im za to.

Tylko to wszystko zupełnie nie-potrzebnie okupione jest zepsutą zabawą, frustracją, płaczem, przemocą i przeciąganiem samogłosek (No chooodź już nooo).

Tak wtedy myślałem. Że to wszystko potrzebne, te wzięte leki i założone piżamy.
Ale po co kojarzyć poczucie obowiązku z poczuciem przymusu? Czy nie można wykształcić poczucia obowiązku tak po prostu? 
To trochę jak pytać, czy można być dobrym człowiekiem bez wizji ognia piekielnego.

Zawsze miałem poczucie, że jednak można inaczej. O ile nie wierzę, że „ludzie” potrafią być dobrzy bez groźby kary – o tyle ja, w moim domu, z moim dzieckiem, mogę spróbować inaczej.
Mogę być tym, który pozwala nurkować i skakać z trzech metrów i jeść pączki na śniadanie. Ale kiedy powiem „pora na mycie zębów, bo nie tylko my lubimy pączki, ale bakterie na zębach też, raz, raz„, to to się dzieje – spokojnie i na luzie, w poczuciu wspólpracy i odpowiedzialności, a nie przymusu i zniewolenia.

Pewnego dnia dotarło do mnie nawet, że tak naprawdę kobiety nie są niczemu winne – nie są winne tego wpojonego przez pokolenia przekonania, że macierzyństwo to wieczne cierpienie, ból i kara boska.
Przecież w Biblii jasno powiedział Bóg, że „w bólu będziesz rodzić” i tak dalej…
I że nie ma sensu się z tego śmiać ani tego krytykować, bo jedyne, co mogę, to szczerze temu współczuć.

Albo pisać takie teksty z nadzieją, że kilka z nich trochę poluzuje kołnierzyk.

Tak wtedy myślałem.

A teraz?

Teraz jestem prawdziwym buzzkillem, party-breakerem, nudnym strażnikiem „trzeba”.

Teraz trzeba teraz wziąć lekarstwa, trzeba umyć ręce, trzeba coś zjeść, trzeba posprzątać, trzeba już iść spać.

Ale to mi się nasila…. kiedy sam jestem chory, zmęczony i zagubiony. Kiedy nie mam siły na zabawę, pomysłu na interakcję. Kiedy boję się pustki, więc czepiam się czegogolwiek solidnego, jakiejś podstawy. Jest! Udało mi sie znaleźć w zasięgu wzroku i pamięci coś, co „trzeba”.

Ale „trzeba” wcale nie znaczy, że trzeba.
Nie ma przecież jakiejś obiektywnej mocy, która odgórnie reguluje takie pierdoły, jak szybszy powrót do domu, czy wcześniejsze pójście do łóżka. Nie ma dowodu na to, że nieumycie zębów raz powoduje próchnicę. Nie ma wskazań, żeby dziecko codziennie kąpać. Albo, że musi spać w piżamie.

Kiedy mówię, że coś trzeba – tak naprawdę mówię, że ja czegoś chcę, bo mi się wydaje, że wtedy JA będę miał spokój.
JA zażegnam kolejne niebezpieczeństwo: próchnicy, niewyspania, braku witamin.
I Ja będę miał chwilę spokoju.
Bo JA jestem zmęczony.

Trzeba – bo ja nie mam siły.
Trzeba – bo mi się spieszy – choć sam nie jestem pewien, dokąd.
Trzeba – bo muszę jakoś ukryć to, że mi słabo, nijak.
Trzeba – bo nie radzę sobie z tym wszystkim i chcę mieć cię na chwilę z głowy.
Trzeba – bo czuję pustkę i otrzebuję oparcia
Trzeba – bo się boję.

Trzeba – bo czuję się tak bardzo z tym wszystkim sam(a).

Takie to trochę obsesyjno-kompulsywne, nie? I takie powszechne.
Zamknięte nerwicowe koło strachu i obowiązku.

Ale ile to razy okazuje się, że wcale nie było trzeba?
Że nikt tak bardzo nie czekał.
Że zęby nie wypadły.
I że jedyne, co zyskaliśmy, to jeden kolejny skok ciśnienia i spadek nastroju?
Wiem, że są ludzie, którym taka władza i kontrola daje satysfakcję. Nie chce mi się ich psychoanalizować, bo nie mnie oceniać.
Ale ja tak nie umiem – ja zawsze mam wyrzuty sumienia.

Bo za każdym razem boleśnie zdaję sobie sprawę, że jedyne, co tak naprawdę „TRZEBA” to bardzo uważnie słuchać siebie i innych i uczciwie wyrażać te potrzeby.

Uważać trzeba.
Słuchać trzeba – siebie.
Słuchać trzeba – innych.
Wybaczać trzeba.
Odpuszczać trzeba.

Wszystko inne można, warto, ewentualnie należy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.